Kiedy publikuje się ten post [mam nadzieję] jestem właśnie nad jeziorem i opalam się. Z racji tego, że do wody nie wejdę, mogę jedynie leżeć spokojnie i drugi raz w te wakacje się opalać, a także podziwiać swojego chłopaka, który korzysta z uroków tego miejsca. Mam ze sobą Życie bez lata, książkę, która czekała na mnie chyba dwa, a nawet trzy lata i wreszcie doczekała się swojej kolejki. Styl Lyne Griffin jest porównywany do tego, którym posługuje się sama Jodi Picoult. Ciekawe czy to zaleta, czy wada tej powieści. Niebawem napiszę dla Was recenzję, więc poznacie moje zdanie - ja sama również. ;)
Dzisiaj wpis będzie krótszy niż poprzedni o współpracy. Po prostu tak naprawdę w tym poście chciałabym się wyżalić i opowiedzieć o tym, co mnie dręczy podczas czytania. A nie jest tego wiele.
Coraz bardziej ostatnimi czasy zwracam uwagę na błędy w książkach. Oczywiście małe literówki, powtórzenie zaimka "się" albo jakiegokolwiek wyrazu, które zdarzą się trzy razy w książce nie są wielką tragedią. Ale jeżeli na niemal każdej stronie znajduje się jedna pomyłka, jest już tutaj problem, który mnie bardzo drażni. Wydaje mi się - jestem niemal pewna ;) - że jest zawsze ktoś odpowiedzialny za korektę. Tekst przed wydrukiem powinien zostać przeczytany przez różne osoby, aby ewentualne błędy zostały poprawione. Mogę się mylić, jeżeli tak jest, to mnie poprawcie.

Zdarzyło mi się trafić w dwóch książkach na złe podpisanie postaci, które się wypowiadały w danym momencie. Nie chodzi o zwykłą literówkę. Tylko o to, że wypowiadały jakąś kwestię osoby, których nawet nie było w konkretnym wydarzeniu, których sprawa nie dotyczyła. Tak było w np.: Hyperversum, jak Ian był mierzony, bo szykowano dla niego ubranie na turniej rycerski [opisane w wielkim skrócie;)]. I nagle została wtrącona myśl bohatera... wypowiedziana przez Daniela. Jednak dotyczyła ona sprawy związanej z Ianem i jego własnymi przemyśleniami. Dopiero później scena dotyczyła tego drugiego chłopaka. W Ludzie z bagien, jak już wspomniałam w recenzji, znalazłam dwa podobne kwiatki, które zepsuły mi obraz książki. Tak, takie rzeczy mają dla mnie wielkie znaczenie.
Może być tak, że podczas pisania tekstu na bloga popełniam błędy, literówki, a nawet błędy ortograficzne. Zdarza się, jestem człowiekiem, każdy się myli. Jednak to nie jest na tak dużą skalę, jak drukowanie powieści. Czasami wydaje mi się, że to już jest norma, że w każdej książce trzeba znaleźć jakiś nonsens, jakiś błąd. Takie rzeczy wiele mówią o wydawnictwie. O jego poziomie. To nie spowoduje spadku sprzedaży i popytu na dany produkt, bo jak ktoś chce, to czyta danego autora, bo lubi. Jednak takie niuanse odbierają nieraz przyjemność czytania. Powodują one mieszane uczucia odbiorców względem powieści i właśnie samego wydawcy.
Nie wiem czy napisałam to ze zrozumieniem. Trochę swoich myśli wylałam na klawiaturę. Ale wiem, że nie wymęczyłam tematu. Można by tu wiele pisać, a także do wielu rzeczy się przyczepić. Jednak nie ma to większego sensu. Napisałam kilka zdań na ten temat, ponieważ po prostu musiałam to zrobić. Na pewno przez błędy korektorskie nie skończę z czytaniem. Również... nie będę czytać tylko ze względu na to, aby wytykać literówki i powtarzające się słowa w zdaniu.
Muszę przyznać, że nigdy się z czymś takim nie spotkałam :) w każdym razie nie pamiętam, zeby taka sytuacja miała miejsce.
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że wcześniej tez nie miałam często z takimi kwiatkami do czynienia, a ostatnio jest tego plaga. ;)
UsuńOj, sama też często wpadam na takie błędy. W związku z tym, że szykuję się do zawodu tłumacza, jestem wręcz wyczulona na składnię, literówki, interpunkcję i mylenie bohaterów. Sama mogę przytoczyć kilka przykładów, jak "Bastion" Kinga, kiedy w pewnym momencie swoje zdanie wygłosiła osoba, która była już martwa. Swoją drogą Sienkiewicz też mylił swoich bohaterów, ale pewnie dlatego, że pisząc powieść w odcinkach, był narażony na presję czasu ;)
OdpowiedzUsuńCo do korekty- tak, zanim książka dojdzie do druku, powinna być sprawdzona co najmniej dwa razy. Przechodzi przez tłumacza, potem kogoś, kto nadzoruje jego pracę, a ostatecznie wydawnictwo powinno sprawdzić, czy gdzieś się nie zaplątał jakiś chochlik. Mimo to zauważyłam, że -szczególnie- w tych nowszych wydaniach pojawiają się jeśli nie literówki, to błędy stylistyczne.
Ja sobie w takich momentach myślę: "Czy to ja jestem głupia, że nie rozumiem treści?" . Może są sama wymyslam te błędy, a moje czytanie jest bez zrozumienia?
UsuńCiekawy post. Mnie z kolei drażni powtarzanie w recenzjach tych samych słów zwrotów itd.
OdpowiedzUsuńWiem o czym mówisz. Sama powtarzam zwroty, chociaż próbuję pomagać sobie słownikami, żeby urozmaicić teksty...
UsuńSama unikam takich powtórzeń jak ognia a jeśli już to staram się ograniczać do minimum.
Usuńczasem błędy w książkach utrudniają czytania :( tłumaczenia potrafią nawet zniechęcić do pisarza :P
OdpowiedzUsuńMasz racje. Takie perełki zniechęcają nieraz.
UsuńRozumiem Cię. Czasem sama, czytając książkę, zastanawiam się, kto sprawdzał tłumacza. Bo oczywiście, to nie jego praca, żeby wszystko było perfekt, ale właśnie osoby od korekty. Coraz więcej widzę literówki, czy tak jak Ty źle podpisani bohaterowie. Szkoda, bo przecież w dzisiejszych czasach jest znacznie więcej możliwości niż kiedyś, i zamiast to wykorzystywać, coraz częściej robi się książki, aby jak najszybciej wyszły, nieważne w jakim stanie. Trochę szkoda. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńMoże coś w tym jest. Teraz liczy się ilość a nie jakość wydawanych książek. Trochę to smutne, ale my nic na to nie poradzimy.
Usuńz wspomnianych książek czytałam jedynie "Ludzi z bagien"
OdpowiedzUsuń"Hyperversum" mam w planach :)
Hyperversuym polecam. ;)
UsuńHyperversuym zabieram już jutro ze sobą na wakacje i mam zamiar oddać mu się całkowicie. ;))
OdpowiedzUsuńMiłej lektury życzę. ;)
Usuń