Dałam drugą szansę Małgorzacie
Falkowskiej. Chciałam spróbować, czy jej styl pisania jest dla
mnie, bo po Spełniaczach miałam raczej negatywne odczucia.
Sięgnęłam zatem po To nie jest twoje dziecko, bo książka
zapowiadała się naprawdę dobrze. Liczyłam na emocje i pozytywne
wrażenia z lektury. No cóż...
To nie jest tak, że skreśliłam od
razu autorkę, że podeszłam negatywnie do kolejnego tytułu spod
jej pióra. Wręcz przeciwnie! Byłam nastawiona bardzo pozytywnie.
Sama fabuła wydawała się interesująca, początek – pomimo
małych zgrzytów, których postanowiłam się nie czepiać! - był
naprawdę ciekawy i dobry. Jednak wyglądało to tak, że do pewnego
momentu książka To nie jest twoje dziecko mnie wciągała,
aż tu nagle BUM! Dosłownie miałam wrażenie, że czytam nie tę
książkę, nie tę historię, że ktoś od nowa stworzył bohaterów
i ich charakterystykę. Bo jedna z bohaterek zmieniła się o 180
stopni, tak w momencie. Na początku była przyjazna, zdecydowana i
konkretna, aż tu nagle zrzuciła maskę przyjaźni i miłości i
stała się... suką. Przepraszam za wyrażenie, ale innego
odpowiedniego słowa nie znalazłam. Nic nie wskazywało na taką
zmianę, nie była ona stopniowa ani przewidywalna, tylko nagła. W
jednej scenie jest okej, w drugiej już nie, już jest agresywnie. To
jest taka niespójność postaci i ich charakterów. Może autorka na
siłę chce jakiś dramat wprowadzić do powieści, chce zagrać na
emocjach czytelnika. Póki co, udało jej się to w dwóch
powieściach, bo rozwścieczyła mnie do czerwoności. Naprawdę
miałam nadzieję, że ta książka mi poprawi relacje z twórczością
Falkowskiej.
I to też nie jest tak, że skreślam na
samym początku powieści obyczajowe i kobiece. O nie. Prawda, czytam
ich bardzo mało, nie jestem znawczynią czy fanką. Jest jednak
kilka autorek, które lubię Emily Giffin, Jodi Picoult (chociaż
tutaj ten aspekt psychologiczny mnie bardziej pociąga!), Sarah Waters, lubię też Magdalenę Witkiewicz z naszego rodzimego
podwórka, bo jakiś taki sentyment do niej mam. Staram się nie
oceniać na początku, nie skreślać, bo jaki by to miało sens?
Czytanie ma być przyjemnością, a ja nie czytam czegoś z
założenia, że miałoby być złe. Ufff... to kolejna książka
Małgorzaty Falkowskiej, która wywołała u mnie ogrom emocji, ale
nie takich, jakie powinna.
A teraz będzie troszkę konkretniej o
książce.
Anna, Paweł i Michalina żyją w
specyficznym trójkącie, ale nie miłosnym, bo uczuć w nim mało. A
raczej... są one skoncentrowane na dziecku, które nosi pod sercem
Michalina, młoda studentka. Dziewczyna chciała usunąć ciążę,
jednak z pewną, nie do końca legalną, propozycją przyszli do niej
Anna i Paweł, małżeństwo ginekologów, którzy nie mogli zajść
w ciążę. Anna pragnęła dziecka, a nieudane próby poczęcia
atakowały jej ambicje. Paweł natomiast, no cóż, również marzył
o potomstwie, jednak za Anną był w stanie skoczyć w ogień,
idealizował swoją małżonkę, świata poza nią nie widział.
Innymi słowy – Paweł to ciepła klucha, z podkreśleniem słowa
ciepła, bo jednak starał
się jak mógł. To chyba jedna z postaci, którą można polubić w
tejże książce. Co prawda, jego uczuć ulokowanych w żonie nie
rozumiałam, był ślepy, ale z drugiej strony był tym najrozsądniej
myślącym... Szkoda tylko, że rozdziały z jego udziałem nie
wnosiły niczego konkretnego do fabuły poza peanami na cześć
Anny...
Chęć
zostania rodzicem może być ogromna, może być przytłaczająca i
ogłupiająca. Na początku Anna jest postacią, która wydaje nam
się po prostu bardzo ambitna, waleczna i twardo stąpająca po
ziemi. Z rozdziałów, w których ona jest narratorką czytelnik się
dowiaduje, że nie miała łatwego dzieciństwa, a aktualnie nie lubi
rzeczy, na które nie ma wpływu. Kiedy do jej gabinetu przyszła
Michalina z podejrzeniem, że jest w niechcianej ciąży,
Anna z góry założyła, że będą w stanie się dogadać. Podjęła
decyzję o kupieniu dziecka od dziewczyny, praktycznie bez pytania
męża, była pewna, że on się zgodzi. Prawda była taka, że nie
miał nic do gadania, ale jednak skąd miała pewność, że
studentka przyjmie propozycję?
To
była pierwsza rzecz, która troszeczkę mnie zirytowała. Druga to
chwilowe dziwne zachowanie Michaliny, która przez kilka rozdziałów
była bezczelna w stosunku do małżeństwa, jednak później jej
zachowanie zostało od tak zmienione i od razu lepiej się śledziło
jej dokonania. Narracja Michaliny jest taka mdła, płaczliwa,
nieciekawa. Jest to kolejna bohaterka tej historii, która niesie za
sobą jakieś przeszłość i tajemnice, które zostaną wyjawione...
pod koniec.
Jakby
się zastanowić i ogólnie spojrzeć na książkę Falkowskiej, to
To nie jest twoje dziecko
ma ogromny potencjał, a zakończenie jakie wykreowała autorka jest
naprawdę dobre, mocne nawet. Jest to typ zakończenia, które
rekompensuje całą resztę, całe nerwy na Annę i jej dziwne
poczynania. Temat książki nie należy do prostych, a według
statystyk, naprawdę wiele par może się utożsamić z sytuacją
braku potomstwa, u przedstawionego tutaj małżeństwa.
Czy
polecam? Kurczę, nie wiem. Książka wywołała mętlik w mojej
głowie. Jednak jestem bardziej nastawiona na nie, nie
polecam. Chociaż, każdy też
ma swoje oczekiwania, innych rzeczy i atrakcji szuka w książce,
więc załóżmy, że każdy sięga na swoją
odpowiedzialność. A nuż
akurat Tobie się spodoba ta książka i wywoła całkiem inne
emocje? Może Ciebie poruszy ta historia i nie będzie umiała wyjść
z Twojej głowy?
Jestem
ostatnią osobą, która chciałaby pisać, że coś jest złe, bo po
co takie rzeczy robić? Na mnie proza Małgorzaty Falkowskiej
odpowiedniego wrażenia nie robi, wzbudza emocje, których nie
powinna, a szkoda. Ale! Jeżeli miałabym lekko porównać To
nie jest twoje dziecko ze
Spełniaczami i
wybrać któryś z nich, to wybieram ten pierwszy tytuł. Od razu
wiadomo, że ta historia do czegoś zmierza, że coś się wydarzy,
bo coś wisi w
powietrzu.
Właśnie tak to powinno działać, ile ludzi tyle opinii. Każdy w inny sposób może odebrać daną książkę, bardzo się cieszę, że nie boisz się powiedzieć, która książka jest zła, której nie polecasz. Dzięki temu wiem, że Twoje recenzje są szczere. Jak wiesz, mnie się ta książka podobała i cieszę się, że ją przeczytałaś i zrecenzowałaś.
OdpowiedzUsuń