Nie
wiem jak Wy, ale ja bardzo lubię historię o Piotrusiu Panu. Jakiś
czas temu (kilka lat temu!), kiedy zobaczyłam piękne ilustrowane
wydanie książki o Piotrusiu z Nibylandii, uznałam że chciałabym
tę książkę mieć. Bardzo długo się zbierałam do zakupu, jakoś
nigdy nie było mi po drodze z tym, ale kiedy na świat miała
przyjść moja córeczka, stwierdziłam, iż będzie to dobry
pretekst aby właśnie zaopatrzyć się w tę książkę i poczytać
ją razem.
Kupiłam,
zaczęłam się zachwycać tym pięknym, cudownym wydaniem, i w końcu
nadszedł czas, kiedy sięgnęłam po książkę, i przy łóżeczku
zaczęłam czytać Jadze.
Państwo
Darlingowie mają trójkę dzieci, Wendy, Johna i Michaela. Czasem
odwiedza ich w pokoju dziecięcym Piotruś Pan i pewnego dnia uczy
ich latać, i zabiera ze sobą do Nibylandii. Chyba większość z
nas zna fabułę tej opowieści. Plusem wydania, które mam, są
piękne ilustracje Quentina Grébana urozmaicające lekturę i
zachęcające do zatrzymania się na moment, aby je popodziwiać i
być może porozmawiać o nich.
Nie
znałam wcześniej pierwowzoru, oryginału, więc nie ukrywam, że
bardzo mocno ta książka mnie zadziwiła. Przede wszystkim
zszokowało mnie to, jak wiele przemocy jest w niej, że na porządku
dziennym jest zabijanie. Chłopcy, ci którzy nie chcą dorosnąć,
normalnie zabijają piratów. Kapitan Hak, który jak wiemy - jest
zły, tak po prostu zabija jednego ze swoich kamratów. I wcale
Kapitan Hak nie jest jedyną mroczną postacią w tej historii...
W
książce jest konflikt Piotruś Pan - Kapitan Hak. Konflikt ten
każdy zna, albo przynajmniej kojarzy. Nie wiedziałam, albo nie
pamiętałam jednak, że w tej historii jest jeszcze lud tubylczy. I
jest opisany „łańcuch pokarmowy” kto na kogo poluje, kto kogo
chce dorwać. Kurczę, nie wiedziałam, że w Nibylandii jest tyle
przemocy... takie rzeczy w książce dla dzieci, to chyba jakieś
małe nieporozumienie. Druga rzecz jaka mnie zadziwiła to, to, że
narrator nie ukrywa tego, że nie lubi mamy Wendy, i mówi to wprost
czytelnikom. Mówi wprost dzieciom, że kogoś nie lubi, że ktoś
jest naiwny, i że go zawiódł.
Przyznam
szczerze, że tak troszeczkę motam się ze swoją opinią o tej
książce, bo z jednej strony można jakieś wartości z niej
wynieść. Ale z drugiej, nie do końca jest ona dla dzieci. Może
jest to kolejna książka, która wydaje nam się dla dzieci, a tak
naprawdę jest jakby dla dorosłych. Nie sądzę, abym w najbliższym
czasie znowu ją miała czytać swojej córeczce, zwłaszcza, że z
biegiem czasu, będzie ona rozumiała nieco więcej. Chyba jak będzie
starsza będę próbowała jej ją czytać i w jakiś sposób
tłumaczyć treść, wynosić wnioski, które według mnie są
wartościowe, i mam nadzieję, że mi się to uda.
Biję
się też z myślami, że nie lubię Piotrusia Pana. Jest to
chłopak, który nie chce dorosnąć. To rozumiem, ale jest to
jednocześnie bardzo samolubna postać. Zrobi wszystko, aby Wendy
została na jego wyspie i była jego mamą, opiekowała się nim.
Chce, żeby wszyscy robili to, czego on chce. Druga postać która
mnie bardzo mocno zadziwiła to Dzwoneczek. Doskonale wiedziałam, że
jest to elf, który na początku nie polubił się z Wendy. Jednak w
bajce, którą ja znałam, była wersja taka, że ostatecznie
dziewczyny się polubiły, że Dzwoneczek zaakceptował Wendy i nie
widział w niej żadnego zagrożenia, i nie była już zazdrosna. I
to jest wartość jaką warto wynieść z takiej historii. W
książce Piotruś Pan takiego pojednania nie ma. Sam Piotruś
Pan wydaje mi się jakiś psychiczny, jeżeli mam być szczera. Wiem,
jest to postać ekscentryczna, ale przy okazji jest też
egocentryczna i nie do zniesienia.
Aż
mi przykro, że lektura wbijała szpilki w moje serce.
Nie jestem fanką Piotrusia Pana i nie czytałam oryginalnej wersji. Zaskoczyłaś mnie pisząc o brutalności w tej bajce...Ponoć oryginalna wersja Syrenki też jest bardziej dla starszych niż dla dzieci. Dobrze, że wersje tv są mniej brutalne. Nie ma szans, abym przeczytałam powyższy utwór.
OdpowiedzUsuń