Mąż widząc moje
podekscytowanie lekturą, zapytał o czym jest ten cały Inkub.
A ja, tak szczerze, nie umiałam nic mu odpowiedzieć, gdyż miałam
wrażenie, że zdradzenie czegokolwiek z fabuły, będzie wielkim
spojlerem. Ciężko jest opisać w kilku zdaniach o czym jest książka
Artura Urbanowicza, zwłaszcza, że bardzo mnie ona wciągnęła i
chciałabym, aby każdy miłośnik grozy ją przeczytał, bo jest
warta uwagi.
Wcześniej z prozą autora nie miałam do czynienia, już wiem, że
był to duży, a nawet ogromny, błąd z mojej strony, bo styl jego
pisania i prowadzenia akcji bardzo mi się spodobał. Inkub
kilka razy złamał moje serduszko, przeżywałam tę historię,
wczułam się w akcję i angażowałam w różne emocje z głównym
bohaterem. Bo inaczej się nie da, Inkub wżera się w
czytelnika, który musi przeczytać powieść jak najszybciej tylko
da radę. A później... a później się zdziwi, że tak wielu
rzeczy nie zauważył.
Wątki w Inkubie toczą się dwutorowo. Po pierwsze jest rok
1971, kiedy do Jodozior wprowadza się elegancka, samotna starsza
pani. Po tym we wsi zaczynają się dziać bardzo złe rzeczy,
mieszkańcy się zmieniają, są niepoczytalni, agresywni. Wtedy to
czytelnik poznaje kilku ciekawych bohaterów, którym kibicuje w
staraniach dojścia do ładu i spokoju w Jodoziorach. Wydarzenia są
widziane z różnych perspektyw, przez co można naprawdę wczuć się
w akcję. Losy mieszkańców z lat 70. XXw. są przeplatane ze
zdarzeniami z 2016 roku, kiedy znowu we wsi mają miejsce niepokojące
sytuacje, a do akcji wchodzi policjant Vytautas Česnauskis
ze swoim najlepszym przyjacielem. Sprawa nie jest łatwa, gdyż
trzeba pozbyć się zahamowań logicznych i otworzyć umysł na coś
innego, nadnaturalnego, z pozoru absurdalnego.
Czytałam dzieło Artura
Urbanowicza z zapartym tchem i wyczuwałam w nim pasję, a przede
wszystkim kawał świetnej roboty. Wszystko jest spójne, klarowne,
chociaż nie do wszystkiego odbiorca jest w stanie od razu dojść.
Autor przygotował suplement wiedzy do Inkuba,
co jest naprawdę ciekawym zabiegiem, świadczącym o jego
zaangażowaniu w historię i chęć interakcji ze swoimi
czytelnikami. A treść suplementu może zaskoczyć i zmusić do
rozmyślań i kolejnego przeanalizowania historii.
Powyższa książka ma ponad
siedemset stron, ale ta ilość nie jest w ogóle uciążliwa, wręcz
przeciwnie. Po przeczytaniu, człowiek chce jeszcze, jest pobudzony i
głodny dalszego zagłębiania się w opowieść. Jest to groza, ale
bez żadnych przerażających momentów, bez bania się w nocy,
bowiem tutaj niejednokrotnie ukazuje się gęsta atmosfera i nie
wiadomo co będzie dalej, czym pisarz zaskoczy. Nic w Inkubie
nie jest oczywiste,
nie można się do niczego i nikogo przyzwyczajać, bo wiele może
się zmienić, zwłaszcza postrzeganie niektórych bohaterów. Samo
zakończenie wciska w fotel i... przeczytajcie sami.
Bardzo rzadko sięgam po
literaturę grozy, chociaż za każdym razem, tak jak teraz!, okazuje
się, że niesłusznie, że powinnam to zmienić. Inkub
jest taką perełką swojego gatunku, którą warto polecać innym,
nawet tym, którzy po taką tematykę nie sięgają na ogół. Warto
zrobić wyjątek i zaczytać się w powyższym tytule.
Strasznie chcę przeczytać tę książkę..😊
OdpowiedzUsuńJa też raczej rzadko sięgam po tego typu literaturę, bardzo łatwo mnie przestraszyć, ale Inkub mnie kusi i chyba zrobię dla niego wyjątek :)
OdpowiedzUsuń