Ostatnio, po wielu latach
zwlekania, sięgnęłam po książkę Stephena Kinga Smętarz dla zwierzaków, z której treścią bardzo się polubiłam. Byłam
jednocześnie zmotywowana tym, aby tuż po lekturze zobaczyć jej
kinową wersję, która miała swoją premierę w maju tego roku.
Jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, iż
trzydzieści lat temu owy Smętarz został już zekranizowany,
a samym scenariuszem zajął się autor powieści. Nie miałam
wyjścia, jeszcze tego samego dnia odbył się seans.
Krótko
o fabule.
Rodzina
Creedów, Rachel, Louis, Ellie i Gage przeprowadzają się do
wiejskiego miasteczka, Ludlow. Mają nadzieję, że czeka ich tam
cisza i spokój, ochłoną od wielkiego miasta, a przede wszystkim –
zwolnią tempo. Zaczyna się sielankowo, rodzina kocha swój nowy
dom. Poznają sąsiada, Juda, z którym się zaprzyjaźniają, a
który pokazuje im smętarz
dla zwierzaków, w
którym, jak sama nazwa wskazuje, dzieciaki z okolicy chowają swoich
pupili. Jest to pierwsze spotkanie ze śmiercią małej Ellie, które
zdaje się dla niej traumatyczne, bo od razu ma przed oczami, że jej
kota może spotkać ten sam los, co te wszystkie inne zwierzęta.
Dziewczynka nie myliła się wcale.
Ogląda się dziwnie, jakby
skrótowo. Z ekranizacjami jest zawsze ten problem, że nie da się
wszystkiego umieścić, czas jest bowiem ograniczony, i wiele wątków
zostaje albo pominiętych albo zmienionych. Może ze względu na to,
iż scenariuszem zajął się King, dużo rzeczy zostało w tej
wersji filmu zostawionych, w miarę wiernie odzwierciedlonych.
Zabrakło mi jednak klimatu, nie umiałam w ogóle skupić się na
filmie, wydarzenia szybko przelatywały i miałam wrażenie, że
nadążam za nimi tylko i wyłącznie za sprawą znania już treści.
Szkoda, że widz nie ma takiego wejścia do głowy Louisa, bo w
książce działo się w niej bardzo dużo, a w związku z tym, że
film tych wewnętrznych konfliktów nie oddaje, to całość wydaje
się jakby... płytka.
Smętarz
dla zwierzaków z 1989 jest
typowym kinem z lat 80. XX wieku, z tymi specyficznymi klimatem i
efektami specjalnymi. Takie lata, taki styl, po prostu, jednak na to
nie ma co narzekać. Nie czułam niestety napięcia podczas
oglądania, jakby mimo wszystko, czegoś całej produkcji zabrakło.
Niemniej
jednak, nie oceniam źle tego filmu, jest całkiem dobry, choć nie
oddaje atmosfery panującej w książce. Wydaje mi się, że powieści
Kinga są trudne do zekranizowania, filmy nie oddają istoty,
klimatu, dramatyzmu – nawet w takim przypadku jak ten, kiedy autor
nad wszystkim panuje.
Nie widziałam tej adaptacji Kinga, chociaż samego autora uwielbiam.
OdpowiedzUsuń