Styczeń,
styczeń, Nowy Rok, a już luty przydreptał. Kiedy to się stało?
Oszczędzę Wam gadaniny pod tytułem jak ten czas szybko leci!.
Ano leci i nic na to nie poradzimy, nawet próby życia slow
nam w tym nie pomogą, niestety.
Postanowiłam
sobie, i mam nadzieję, że wykonam to dwanaście razy w 2018 roku,
że każdy miesiąc będę w jakiś sposób podsumowywać. Tak,
stworzę swoich ulubieńców, którymi będę Was katować. Dlaczego?
Bo mogę, bo chcę, bo miło będzie mi wrócić za jakiś czas do
tych pigułek i powspominać. Bo czas naprawdę szybko leci, a
pamięć jest ulotna i warto tworzyć swoje kapsuły czasu.
W
roku 2018 aktywowałam na nowo bloga, wierzę w siebie i w to, że
regularnie będę się na nim pojawiała i pisała o ostatnio
przeczytanych książkach. Chciałabym też pisać o innych rzeczach,
jak kiedyś, o filmach. Chciałabym również nieraz publikować inne
treści, swoje opinie na tematy życiowe. Innymi słowy, w 2018 będę
się rozwijać, rozszerzać bloga, aby monotonnie na nim nie było.
Lubicie takie różnorodności na blogach stricte książkowych?
W
styczniu kilka recenzji się pojawiło na blogu. W końcu sobie
przypomniałam, jak to miejsce sprawiało mi radość na początku
mojej działalności książkowej, jak później chciało mi się
zarywać nocki, aby coś napisać, aby zrobić notatki, aby
zaplanować to wszystko co miało się tutaj pojawić. Blog potrafi
być odskocznią od rzeczywistości, kiedy wszystko wokół cię
irytuje, a ty masz to miejsce, aby się schować. Cudowne uczucie.
Nie
przedłużam, tylko przechodzę do mojej listy najlepszych w minionym
już miesiącu. I tak się zastanawiam, czy pigułki powinny
być tylko pozytywne? Czy warto pisać też o tych gorszych rzeczach,
które się wydarzyły w przeciągu ostatnich trzydziestu dni?
Rozpocznę
może od banału, czyli od najlepszej książki stycznia 2018.
Spotkanie z twórczością Wojciecha Chmielarza mnie zaskoczyło
i wstrząsnęło. Cienie, to fantastyczny kryminał, który
będę polecać fanom gatunku. A sama będę musiała sięgnąć po
poprzednie części serii z komisarzem Jakubem Mortką.
Ta
oschłość, ta brutalność i szczerość. Naprawdę warto
przeczytać! ;) Nie będę się tutaj o niej rozpisywać, po prostu
zachęcam Was do zajrzenia do mojej recenzji.
No
dobra, wspomnę jednak o najgorszej książce stycznia. I nie
chodzi o to, że wśród przeczytanych w pierwszym miesiącu roku
tytułów postanowiłam wyłonić tą najgorszą. Ta książka,
najzwyczajniej w świecie mnie zadziwiała, lekko irytowała i
doprowadziła do wniosków, że stary pryk nie powinien wypowiadać
się jako nastolatka. Mowa tutaj o Roku Emilki, tytule, który
wygrzebałam w grudniu z budki na książki, działającej w
Gliwicach jako miejsce wymiany tytułów. Można tam włożyć
powieści, albo podręczniki, którymi chcemy się podzielić ze
światem, ale też można wygrzebać z niej jakieś perełki.
Akurat
Rok Emilki do tych perełek nie należy, i o
niej na blogu swym pisać nie zamierzam. A szkoda, że mnie tak
zawiodła, bowiem zaciekawił mnie opis i to, że autor, Charles Merrill, polubił
Polskę i jej mieszkańców w czasie II wojny światowej i budżet ze
sprzedaży swojej powieści w naszym kraju przeznaczył dla dzieci
polskich. Miły gest.
W
styczniu byliśmy z mężem raz w kinie. Było to zdecydowanie udane
wyjście, bo film nam się podobał. Ba, polska komedia przypadła mi
do gustu i co chwilę płakałam ze śmiechu. Uwierzcie, to jest
wyczyn i tutaj należy się duży szacunek produkcji Gotowi na
wszystko. Exterminator. Mam nadzieję, że jest to film, do
którego będziemy wracać z mym lubym, bo nie dość, że daje wiele
radości, to jeszcze ścieżka dźwiękowa jest naprawdę dobra.
Chciałabym
wyróżnić również zdjęcie ubiegłego miesiąca. Moje zdjęcie. I
tutaj nie chodzi o docenianie siebie i swego kunsztu, ale o …
emocje, które towarzyszą danej fotografii, albo słodycz jaka z
niej emanuje.
Lubię
robić zdjęcia, była to moja pasja od zawsze, może nie jestem
wybitna, nie mam tysięcy obserwujących na instagramie. Jest to coś,
co sprawia mi wielką przyjemność i zdecydowanie wolę robić
zdjęcia naturze. Nieważne...
Mam
nadzieję, że co miesiąc będę wyróżniać jakieś swoje zdjęcie,
aby zachęcić siebie do częstszego łapania za aparat.
Jeśli
chodzi o styczeń, miałam swoje dwa typy, jednak słodycz w tej
walce wygrała. Jest to zdjęcie naszego kotka, który lubi być
fotografowany i walczyć z paskiem od aparatu.
I
tym sposobem dotarliśmy do wydarzenia miesiąca, a jest nim
właśnie kotek. Od 18 stycznia jest z nami Luna/Lucynka, kotka o
dwóch imionach, która okazała się bardzo tulaśna i fotogeniczna.
Jest również wariatką z zacięciem do... aportowania. Zapomnij o
tym, żeby w biegu coś zrobić, przywita cię z samego rana i
nakłoni (czyt. zmusi) do głaskania, a kiedy gipsujesz ściany i
kucasz... tak, wskoczy ci na kolana. Jest kochana, uczymy się jej, a
ona nas. Marzenie mej książkoholikowej duszy zostało spełnione,
bowiem czytałam z kotem na kolanach.
Nie
chciałabym tworzyć schematycznej listy ulubionych rzeczy z
kolejnych miesięcy. Mam wielką nadzieję, że ten post będzie się
tworzył sam, naturalnie, że będę czerpać wiele radości z
otoczenia i z chęcią będę się z Wami tym dzielić.
Co
sądzicie o tego typu wpisach? Lubicie takie odskocznie od recenzji
książek, coś luźniejszego?
Cienie mam na półce i nie mogę się doczekać lektury :)
OdpowiedzUsuńWybierz się ze swym lubym na Exterminatora do warszawskiego Teatru Dramatycznego. Ta wersja teatralna ponoć bardziej sie różni od filmowej [nie byłam jeszcze w kinie], ale jedno ma wspólne - w obu wercjach Marcysia gra Paweł Domagała
OdpowiedzUsuń