Zdarzają się takie książki, które potrafią zmrozić krew w żyłach już na samym początku. I właśnie tak się zdarzyło w przypadku Jedynego dziecka Jacka Ketchuma, które już w pierwszych minutach słuchania mnie zaszokowało bardzo drastyczną sceną załamania nerwowego matki.
No właśnie, jest to książka o matce. O tym, że jest to osoba walcząca o swoje dziecko, zwłaszcza jeżeli jest ono jedyne. Nie powiedziałabym jednak, że jest to książka o jednej matce, o konkretnym, głównym przypadku, tylko przedstawione w niej są różne jej oblicza. Ciepła, matczyna miłość, surowa, albo miłość mimo wszystko, kiedy kobieta istnieje dla swojego dziecka i dzięki niemu. Matka to idea. Matka to kwintesencja życia.
Powieść Ketchuma zaskoczyła mnie tym, że bardzo długo się rozkręca, jednak to nie znaczy, że jest nudna. Chodzi bardziej o to, że dużo się w niej dzieje zanim autor dochodzi do głównego wątku i problemu. Daje to szerokie tło i jesteśmy w stanie skupić się bardziej na zarysie fabuły i istocie sprawy, może niektóre wybory bohaterów dzięki temu są bardziej zrozumiałe.
Jak dla mnie, jest to taka pozycja, o której ciężko się opowiada. Przez to, że powoli zmierza do sedna, mam wrażenie, że opowiedzenie o najważniejszych wydarzeniach jest ogromnym błędem, a przede wszystkim spojlerem. Na mnie świetnie zadziałało to, że nie przeczytałam na początku opisu, włączyłam audiobook w ciemno wierząc, że Jack Ketchum okaże się dobrym wyborem – i takim właśnie się okazał. Dawno nie czytałam niczego od tego autora, więc skusiłam się na niego bardzo spontanicznie właśnie i kurczę, ależ to było dobre. I kiedy skończyłam słuchać Jedyne dziecko i powieść we mnie rezonowała, bardzo bolała, dosłuchałam jeszcze, że historia ta jest oparta na faktach, bo autora zainspirował program telewizyjny o kobietach w więzieniu. I czasami taki przypadek np. związany z włączeniem w odpowiednim momencie telewizora, może zaowocować tak świetnym dziełem. Chociaż w tym przypadku – niestety – zadziałała zasada, że prawdziwe życie pisze najbardziej niespotykane scenariusze. Można by rzec, że najgorsze. Ale przede wszystkim takie, o jakich inni chcą czytać. I ja się do tych ludzi zaliczam, za co czasem jest mi wstyd. Jednak sięgając po Jedyne dziecko nie wiedziałam, że jest to historia oparta na faktach.
Nie da się ukryć, Jack Ketchum bardzo mnie zaszokował swoim dziełem, tak bardzo wstrząsnął pokazanym w nim światem. Światem, w którym matka walczy o swoje dziecko, jego normalne życie i szczęście, a prawo jej nie pomaga. Prawo jest jakby przeciwko niej. Bo kobieta ta jest nikim, nie ma wpływów, nie ma znajomości – w przeciwieństwie do jej męża. To gra pozorów. To książka, w której kobieta jest niczym histeryczka, a mężczyzna jest tym opanowanym człowiekiem, ostoją wręcz. To książka, w której jest dużo brutalności i krzywdy. I zdecydowanie nie jest ona dla osób o słabych nerwach.
Chyba już więcej z siebie nie jestem w stanie wydobyć. Próbowałam napisać troszkę o powyższym tytule nie opierając się za bardzo o wydarzenia. Ale też postarałam skoncentrować się na swoich emocjach i wrażeniach z lektury. Jeżeli chcecie zaangażować się na sto procent w powieść Ketchuma, nie czytajcie jej opisu z okładki, bo wtedy znacznie lepiej i głębiej odbierzecie treść – a przede wszystkim, skupicie się na fabule i zaangażujecie się w losy głównej bohaterki.
Polecam.
No właśnie, jest to książka o matce. O tym, że jest to osoba walcząca o swoje dziecko, zwłaszcza jeżeli jest ono jedyne. Nie powiedziałabym jednak, że jest to książka o jednej matce, o konkretnym, głównym przypadku, tylko przedstawione w niej są różne jej oblicza. Ciepła, matczyna miłość, surowa, albo miłość mimo wszystko, kiedy kobieta istnieje dla swojego dziecka i dzięki niemu. Matka to idea. Matka to kwintesencja życia.
Jak dla mnie, jest to taka pozycja, o której ciężko się opowiada. Przez to, że powoli zmierza do sedna, mam wrażenie, że opowiedzenie o najważniejszych wydarzeniach jest ogromnym błędem, a przede wszystkim spojlerem. Na mnie świetnie zadziałało to, że nie przeczytałam na początku opisu, włączyłam audiobook w ciemno wierząc, że Jack Ketchum okaże się dobrym wyborem – i takim właśnie się okazał. Dawno nie czytałam niczego od tego autora, więc skusiłam się na niego bardzo spontanicznie właśnie i kurczę, ależ to było dobre. I kiedy skończyłam słuchać Jedyne dziecko i powieść we mnie rezonowała, bardzo bolała, dosłuchałam jeszcze, że historia ta jest oparta na faktach, bo autora zainspirował program telewizyjny o kobietach w więzieniu. I czasami taki przypadek np. związany z włączeniem w odpowiednim momencie telewizora, może zaowocować tak świetnym dziełem. Chociaż w tym przypadku – niestety – zadziałała zasada, że prawdziwe życie pisze najbardziej niespotykane scenariusze. Można by rzec, że najgorsze. Ale przede wszystkim takie, o jakich inni chcą czytać. I ja się do tych ludzi zaliczam, za co czasem jest mi wstyd. Jednak sięgając po Jedyne dziecko nie wiedziałam, że jest to historia oparta na faktach.
Nie da się ukryć, Jack Ketchum bardzo mnie zaszokował swoim dziełem, tak bardzo wstrząsnął pokazanym w nim światem. Światem, w którym matka walczy o swoje dziecko, jego normalne życie i szczęście, a prawo jej nie pomaga. Prawo jest jakby przeciwko niej. Bo kobieta ta jest nikim, nie ma wpływów, nie ma znajomości – w przeciwieństwie do jej męża. To gra pozorów. To książka, w której kobieta jest niczym histeryczka, a mężczyzna jest tym opanowanym człowiekiem, ostoją wręcz. To książka, w której jest dużo brutalności i krzywdy. I zdecydowanie nie jest ona dla osób o słabych nerwach.
Chyba już więcej z siebie nie jestem w stanie wydobyć. Próbowałam napisać troszkę o powyższym tytule nie opierając się za bardzo o wydarzenia. Ale też postarałam skoncentrować się na swoich emocjach i wrażeniach z lektury. Jeżeli chcecie zaangażować się na sto procent w powieść Ketchuma, nie czytajcie jej opisu z okładki, bo wtedy znacznie lepiej i głębiej odbierzecie treść – a przede wszystkim, skupicie się na fabule i zaangażujecie się w losy głównej bohaterki.
Polecam.
Książka w swoim odbiorze bardzo ciężka, mam na myśli temat. Tyle emocji we mnie wzbudziła jak mało która książka. Czasami aż miałam ochotę krzyczeć ze złości. Czytałam inne książki tego pisarza, ale nie zrobiły na mnie takiego wrażenia jak ta pozycja. Również polecam.
OdpowiedzUsuńJa do prozy Ketchuma od kilku lat nie mogę się przekonać, choć teoretycznie ma wszystko to, co powinno przypaść mi do gustu. Cieszę się, że Tobie książka się podobała.
OdpowiedzUsuń