Kiedy
pierwsza część sparaliżowała Cię strachem tak bardzo, że
pójście do toalety okazało się wielkim ryzykiem. I kiedy zwiastun
drugiej części tak Cię stresował, że nie chciałeś oglądać go
będąc samemu w domu... najlepiej iść do kina na ten horror,
którego tak się bałeś. To jest dobra rada! I całkiem logiczna ;)
Prawda
jest taka, że Obecność
1 wbiła
mnie w fotel. Nie umiałam się po seansie ruszyć czy odezwać.
Czułam się zawładnięta opowieścią i losami bohaterów. I tego
samego spodziewałam się po kolejnej części, ale tego nie
dostałam. Jednak powiedzieć, że się zawiodłam, nie mogę. Bałam
się momentami i przeżywałam ową historię. Historię, która
wydarzyła się naprawdę.
A
wszystko zaczęło się od planszy ouija i wywoływania duchów. Ot,
taka cudowna zabawa dwóch sióstr. Tylko szkoda, że jedną z nich
opętało. I szkoda, że na całą rodzinę spadło ogromne
nieszczęście, bo już nie mogli czuć się bezpiecznie w swoim
domu. Jak się okazało, to dawny właściciel posiadłości się
odezwał, oczywiście, nieżyjący właściciel.
Z
drugiej strony mamy opowiedzianą historię małżeństwa Warrenów.
Lorraine chce się wycofać z interesu, nie chce zadzierać z
ciemnymi mocami, bowiem nawiedzają ją bardzo złe wizje, w których
jej mąż ginie. Mimo to, jadą do Londynu, aby zbadać sprawę wyżej
wspomnianej rodziny i być może jej pomóc.
Opowieść
jest wstrząsająca i przygnębiająca. Nikt z nas nie chciałby
przeżyć takiego opętania i czuć się wyrzuconym z własnego domu.
Nikt nie chciałby przeżywać tego co owa rodzina i być oskarżanym
o kłamstwo.
Film
jest bardzo, ale to bardzo dobrze nakręcony. Ma ciekawe kadry i
ujęcia. Jest bardzo klimatyczny i mroczny. Nie brak w nim wiecznego
efektu Bu!,
przez co widz cały czas czuje się niepewnie i nie wie, co go
jeszcze czeka.
Oprócz
samej grozy, istotnymi elementami są tutaj relacje międzyludzkie.
Miłość rodzeństwa, szacunek do matki, oddanie rodzica wobec
dzieci, a także cudownie przedstawiona relacja małżeństwa
Warrenów. Momentami grozę chciano zamienić w chwilę wytchnienia i
wstawiano jakiś żart, elementy humorystyczne, dziwne dialogi czy
piosenkę. I to się udało. Udało się odwrócić uwagę widza od
głównej fabuły filmu, żeby później przestraszyć go ze zdwojoną
siłą.
Nie
bałam się tak, jak chciałam się bać. Jednak postać zakonnicy
mam ciągle przed oczami, bo była ona mocno przedstawiona i ogromnie
przerażająca. Tak bardzo ona zapada w pamięć jak Samara z Ringu
czy nawiedzające dzieci z The
Grudge.
Zobaczyłam dobre kino, poznałam intrygującą historię, przez
którą miałam ciarki na całym ciele.
Mogę
polecić z czystym sumieniem ;)
Ja mam ciarki, czytając ten post, a co dopiero oglądając film! Nie dałam rady przebrnąć przez jedynkę, wysiadłam na grze w klaszczącego chowanego. Swego czasu oglądałam mnóstwo horrorów, lecz na tym poległam.
OdpowiedzUsuńW wolnej chwili może obejrzę, ale mało który horror naprawdę na mnie działa.
OdpowiedzUsuńBookeaterreality