Mam duży problem z e-bookami i tym, aby brać je na poważnie. Są one zgromadzone na moim czytniku z myślą, że „kiedyś przeczytam” jednak to „kiedyś” nie nadchodzi. Bo za książkę taką trzeba się zabrać, skupić na niej, a przede wszystkim mieć na konkretny tytuł ochotę. Jestem jedną z tych osób, które lubią czuć ciężar czytaj lektury, dotykać jej faktury czy zaznaczać fragmenty kolorowymi karteczkami. Dlatego właśnie wersje elektroniczne książek są odkładane, bo ciężko mi po nie sięgnąć.
W marcu i kwietniu postanowiłam podjąć się małego wyzwania czytelniczego, a dokładnie, przez miesiąc czytałam tylko e-booki. Można to zaobserwować na moim blogu patrząc na zdjęcia umieszczane do poszczególnych recenzji, w pewnym momencie są to tylko zdjęcia czytnika w roli głównej. Było to całkiem owocne wyzwanie, chociaż nazywanie tego wyzwaniem to jakby herezja. W końcu sięgnęłam po książki, do których zbierałam się od dłuższego już czasu, albo które czekały na to, aż je skończę, tak było w przypadku Krótkiej książki o miłości Karoliny Korwin Piotrowskiej, która tkwiła na 48% ponad rok, albo dwa... już nie pamiętam. A teraz wystarczyło kilka dni i książka jest skończona, a moja opinia napisana i wisząca na blogu.
Podczas tego miesiąca z e-bookami zaobserwowałam zalety takiego noszenia czytnika przy sobie, jednak w ostateczności nie zamieniałabym książek papierowych na te elektroniczne.
- Super było nosić małą torebkę, w której zmieściły się portfel, telefon, klucze, chusteczki oraz czytnik. Moje plecy i ramiona nie cierpiały za bardzo, była to całkiem wygodna opcja. Minusem może być to, że trzeba mieć cały czas pod kontrolą poziom baterii. Do pracy obowiązkowo zabierałam ładowarkę, bo zawsze to w drodze do niej bateria miała się ku końcowi. Gorzej by było, gdyby bateria straciła swą moc w momencie kulminacyjnym książki, niewygodnie byłoby siedzieć przypiętym do gniazdka.
- Tak jak wspomniałam, czytnik mieści się w małej torebce, w dużej również się z łatwością mieści i nie waży tony. Bardzo mi to pomagało w chwili, gdy byłam u kresu jednej książki i wiedziałam, że w trasie do pracy ją skończę. W normalnej sytuacji, tak jak miałam ostatnio, zabrałabym dwie lektury ze sobą. Ostatnio właśnie kończyłam Żmijowisko Wojciecha Chmielarza i skończyłam je czekają na autobus numer dwa w drodze do pracy (w każdą stronę jeżdżę dwoma autobusami, co lubię, bo czytam sobie wtedy;). Dlatego też jadąc już drugim autosem, wyciągnęłam z torby Ślepego archeologa Marty Guzowskiej i w taki właśnie sposób przy sobie miałam blisko 900 stron jakże zacnych lektur. Przy czytniku skończyło się tak, że weszłam do menu, poszukałam interesującego mnie tytułu w biblioteczce i go włączyłam. Bez szukania czegokolwiek w torbie, bez noszenia zbędnych (albo niezbędnych!) kilogramów.
- Czytnik raz uratował moje czytelnicze życie, bowiem jadąc do pracy rozpoczęłam lekturę trudną, bolesną i sprawiającą, że było mi słabo. Mowa tutaj o Cięciu Hibo Wardere, o którym już pisałam na blogu. I w momencie, kiedy robiło mi się naprawdę źle podczas czytania, zmieniałam książkę. Klik-klik-klik, kilka kliknięć na czytniku i czytam coś lekkiego, coś co nie mrozi krwi w żyłach. Po prostu mogłam czytać dwie pozycje jednocześnie i mieć złudzenie, że oby dwie trzymam w rękach w tym samym czasie i nie dźwigać wielkiego ciężaru, czy męczyć się z pięknym acz niewygodnym w trzymaniu i czytaniu, wydaniu książki, bo tak też się niestety zdarza.
W czasie mojego superwyzwania czytelniczego, przeczytałam sporo lektur, a przede wszystkim odgrzebałam tytuły, które z jakiegoś powodu znalazły się na czytniku. Było to bardzo miłe doświadczenie, które chciałabym co jakiś czas powtarzać.
Uważam, że jestem zbyt ograniczoną osobą, aby przerzucić się tylko i wyłącznie na e-booki, z tego względu, że lubię czuć ciężar lektury, a także -co zabrzmi tandetnie i głupio- lubię mieć fizycznie coś, za co płacę. Wydaje mi się, że e-booki są za drogie, a dodatkowo tracą na kwestii wizualnej. Chociażby wspomniana przeze mnie wcześniej Krótka książka o miłości w realu wygląda bardzo ładnie, ma dużo kolorów w środku, a na czytniku jest bardzo ograniczona, wręcz uboga. Ciężko mi się ją czytało choć sama w sobie jest godną polecenia lekturą.
Czytnik daje jednak dużo możliwości, w jednym miejscu ma się wiele książek, nie trzeba zastanawiać się, który tytuł zabrać w podróż, bo cała biblioteczka (albo znaczna jej część) znajduje się w jednym, małym urządzeniu. I to jest bardzo dobre i ekologiczne.
Jednak w czasach, kiedy co pięć minut wychodzi nowy, podobno lepszy model telefonu czy telewizora, kiedy nasze oczy są narażone na wszelkie ekrany, miło jest usiąść po prostu z książką, papierową książką, poszeleścić stronami, pokombinować z trzymaniem cegiełki czy pobawić się doborem zakładki idealnej.
Nie ma dobrej odpowiedzi na to, co wybrać, bo każdy wybierze coś według swoich potrzeb. Ameryki nie odkryłam, wiem.
Uwielbiam papierowe książki, mam do nich sentyment, ale w podróż na pewno wygodniejszy jest czytnik, tym bardziej że muszę unikać dźwigania ;)
OdpowiedzUsuńW podróży zdecydowanie czytnik wygrywa. Tak samo mam sentyment do papierowych książek ;)
Usuń