Zdarzają się takie książki, o których ciężko jest cokolwiek napisać, jedną z nich jest Miłość toksyczna. Zniewolona, szczęśliwa, wolna, która jest winowajczynią dzisiejszego wpisu. Podczas lektury miałam bardzo mieszane uczucia, bo z jednej strony, książka była ciekawa i wartościowa, a z drugiej – troszkę irytująca.
Mam kilka rzeczy, do których mogłabym się przyczepić, jedną z nich jest niestety tytuł, bowiem książka ta nie odnosi się tylko i wyłącznie do relacji damsko-męskiej, ale również do toksycznych relacji w rodzinie i pracy. Faktycznie najwięcej historii odnosiło się głównie do związków, jednak na światło wychodziły również inne niezbyt kolorowe stosunki na przykład z rodzicami.
Inne moje zastrzeżenie skupia się na samej formie książki, którą się ciężko czytało ze względu na (według mnie) złe formatowanie tekstu. W Miłości toksycznej jest bardzo dużo rozmów z osobami po przejściach i to, co mówi autorka tekstu jest pisane kursywą, a to co bohater historii jest pisane zwykłą czcionką. W tekście jest wiele wtrąceń i odniesień do innych książek Agnieszki Przybysz, i te wtrącenia nie są w żaden sposób wyróżnione, zlewają się z resztą tekstu. Jeżeli miałabym coś zmienić, to wprowadziłabym zwyczajne zasady formatowania tekstów jak w wywiadzie, z inicjałami, albo imieniem. Niejednokrotnie było również tak, że imię bohaterki historii poznawałam dopiero w ostatnim akapicie rozdziału o niej, co niejednokrotnie było irytujące. Ogólnie książkę mogę nazwać jednym słowem: chaos.
Ciekawym zabiegiem na pewno było to, że po każdej historii były pytania do czytelnika, które mogą mu pomóc, aby nie doświadczyć takiej relacji jak dana kobieta albo aby pokazać, że u nas w związku też jest coś niepokojącego. Na co warto by było zwrócić uwagę. Są też rozdziały odnoszące się do nas samych, do naszych wartości, zainteresowań, pasji i celów życiowych.
Ku mojemu przykremu zdziwieniu, w środku jest wiele rzeczy z afirmacji, które troszkę raziły mnie w oczy. Przed lekturą nie wiedziałam niestety, iż Agnieszka Przybysz zajmuje się takim typem wizualizacji szczęścia, być może ta wiedza zaważyłaby i zdecydowała o tym, że po powyższy tytuł bym nie sięgnęła. A sięgnęłam i mimo masy zastrzeżeń, nie żałuję.
Wiele ciekawych lekcji i wniosków życiowych można wynieść z Miłości toksycznej, wiele emocji można odczuć podczas lektury i poznać dramaty ludzkie. Jesteśmy tak zaprogramowani, że lubimy czytać o szkodach innych, albo jesteśmy tak wrażliwi, że poruszają nas historie ludzkie. Nieważne jednak do której grupy należysz, na pewno coś dobrego wyniesiesz z powyższej pozycji. Jak widać, sama mam mieszane odczucia, ale szala jest raczej po tej pozytywnej stronie, która twierdzi, że nie zmarnowałam swojego czasu, że otworzyłam się na nowe doświadczenia.
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za przeczytanie mojej recenzji. ;)
Zachęcam do dyskusji na temat powyższego tekstu! *.*